wtorek, 7 lutego 2012

Prolog.

-Jules, wisisz mi wielką przysługę za pilnowanie tego Lucyfera! - mruknęłam do siebie, chodząc po swoim apartamencie i sprzątając to, co narozrabiał pies przyjaciółki w szale po kąpieli. - Mam nadzieję, że przywieziesz mi coś zajebistego z Francji w nagrodę. LUCY, ZŁAŹ Z POŚCIELI!
No cudownie. Zamoczyła mi kołdrę. Tak, ona. Miał być on-Lucyfer, ale okazało się, że jednak suczka, więc została Lucy. Wielkie, sięgające mi niemal do pasa bydle. W sumie przy moim metrze i nieco ponad pół to nic trudnego... Ale to nie zmienia faktu, że ta wielka bestia od tygodnia demolowała mi mieszkanie, ponieważ Julii zachciało się jechać ze swoim Romeo do Paryża. Ja naiwna zgodziłam się zaopiekować jej psem. Oczywiście przyjaciółka nie raz mi na niego narzekała, ale zawsze sądziłam, że wyolbrzymia, bo przecież zawsze kiedy u niej byłam Lucy była taka grzeczna i kochana. Jednak nie wyolbrzymiała. Broiła, bałaganiła i psuła co tylko znalazło się w jej zasięgu. Owszem, to młody pies, ledwie półtora roku, ale żeby takie rzeczy wyrabiać?! Do tego po nocach strasznie skomlała i wyła, tęskniąc za swoją panią, przez co ja nie mogłam spać. Dzięki Bogu pozostałe dwa mieszkania na tym piętrze były puste, więc nie miałam na głowie wkurzonych sąsiadów. 
Wytarłam ostatnie ślady mokrych łap z podłogi i nakazując psu położyć się na ręczniku obok grzejnika poszłam odebrać telefon. O, o wilku mowa!
-Cześć, Jess! Jak moja piękność się ma?
-Hej. Zakładam, że pytasz o Lucyfera, nie o mnie. - powitałam ją sceptycznym głosem, zasiadając  na salonowej kanapie.
-No... tak jakby. - odpowiedziała nieco zmieszana.
-Ma się dobrze. Wykąpałam ją tak, jak prosiłaś. Zachlapała mi pół łazienki i narobiła śladów w całym mieszaniu, kiedy na pełnym gazie biegała po całym mieszkaniu, obijając się o szafki, zwalając z nich różne rzeczy.
Dziewczyna zaśmiała się.
-Dzięki i przepraszam. Ale teraz przynajmniej będziesz miała spokojną noc. Po myciu zawsze pada jak martwa.
-Obyś miała rację. Kiedy wracasz?
-Nadal za tydzień.
-Ech, myślałam, że coś się zmieniło. - jęknęłam rozczarowana, ponownie wywołując u przyjaciółki śmiech. - Trudno, czeka mnie drugi tydzień niewychodzenia z domu.
-Jakbyś gdziekolwiek wychodziła. - prychnęła brunetka.
-Miałam w planach zakupy!
-Beze mnie?
-Ty szalejesz w Paryżu!
-Ha! Chyba w łóżku. - zaśmiała się, a ja wywróciłam oczami.
-No tak, mogłam się tego spodziewać. - westchnęłam. Z pokoju doszedł mnie niepokojący dźwięk. - Sorry, muszę kończyć. Lucy chyba własnie rozprawia się z moją poduszką. - rzuciłam i rozłączyłam się.

Tak! W końcu! Po tygodniu noc bez skamlenia! Lucy padła pięć minut po tym, jak wróciłyśmy z wieczornego spaceru. Jeśli dobrze pójdzie, teraz obudzi się dopiero koło ósmej. Czyli jeśli zasnę za kwadrans, będę miała dziewięć godzin snu! Szybko wykonałam co wieczorne czynności i rzuciłam się na łóżko. Jak miło i przyjemnie zasnąć w ciszy...

Obudziło mnie szczekanie Lucy i jakieś hałasy na korytarzu.
-Ała!
-Uważaj z tym!
-No nie rzucaj we mnie!
Co to do cholery ma być?! Spojrzałam na zegarek. Szósta trzydzieści. Kto, do kurwy nędzy, wrzeszczy i śmieje mi się pod drzwiami o szóstej trzydzieści! I to wtedy, kiedy po raz pierwszy od tygodnia miałam szansę się wyspać?! Wzięłam głęboki oddech, krzyknęłam na psa, by się zamknął i spróbowałam zasnąć jeszcze raz.
ŁUP.
-AHAHAHAHA!
I ponowne szczekanie Lucyfera. No tego już za wiele! Wsunęłam stopy w kapcie, złapałam z fotela bluzę i wyszłam na korytarz. Pod drzwiami mieszkania na końcu korytarza stało trzech  chłopaków. Ruszyłam w ich stronę. Jeden z nich mnie zauważył i szturchnął pozostałych.
-Chłopaki, chyba kogoś wkurzyliśmy. - mruknął najniższy z nich. Jego koledzy się odwrócili i spojrzeli na mnie.
-Wygląda na miłą. - stwierdził wysoki, z ciemną karnacją.
-Czy was całkiem pojebało, do chuja pana?! - wrzasnęłam, kiedy stanęłam obok nich. Mój spokój ulotnił się gdzieś po drodze.
-No to tyle po miłej sąsiadce. - mruknął trzeci, z kręconymi włosami, pocierając kark.
-Serio? Co cię skłoniło do takiej refleksji? To, że jestem wkurwiona, bo jacyś trzej kretyni hałasują mi  w środku nocy pod drzwiami?!
-Mówiłem, że przeprowadzanie się o szóstej rano, to nie jest dobry pomysł. Ale nie, wy się wszyscy uparliście... - odezwał się ponownie najniższy.
-Zamknij się, Nath!
-Zaraz... Przeprowadzka? - dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów.
-Tak. Jestem Siva, - powiedział ten ciemny - a to Jay i Nathan. - wskazał najpierw na tego z loczkami, a potem na najniższego z nich. - Ja, Nath i jego siostra będziemy mieszkać tu, a Jay razem z Tomem i Maxem, którzy za chwilę powinni przyjść, naprzeciw ciebie.
Zajebiście.
-W pytę. - skomentowałam, odwróciłam się na pięcie i wróciłam do swojego mieszkania.
Nie ma mowy, żebym zasnęła. Skoro i ja i Lucy już nie śpimy, postanowiłam wyprowadzić ją na spacer.
-Lucy! Idziemy na dwór! - zawołałam, szukając w szafie jeansów i jakiejś koszulki. - Lucy? - zawołałam ponownie, ponieważ zdziwiła mnie cisza panująca w domu. Wzięłam do ręki smycz i potrząsnęłam ją. Zawsze jakoś reagowała na ten dźwięk. - Lucy! - zawołałam spanikowana, zaglądając do salonu, łazienki, kuchni i pozostałych pomieszczeń w domu. I wtedy do mnie dotarło! Kiedy wychodziłam na korytarz, zostawiłam otwarte drzwi do mieszkania!
-Kurwa! - wrzasnęłam, włożyłam na nogi trampki i łapiąc smycz, wypadłam z mieszkania jak burza, uderzając kogoś drzwiami. - Przepraszam! - krzyknęłam przez ramię, nawet nie spoglądając na poszkodowanego i pobiegłam schodami w dół, zatrzymując się na każdym piętrze. Nigdzie jej nie było. W portierni dowiedziałam się, że nikt jej nie widział. Nie mogła wyjść z budynku niezauważona. Pobiegłam więc na samą górę, tak samo sprawdzając każde z pięter. Nic. Zbiegłam schodami przeciwpożarowymi na sam dół, a potem postanowiłam pójść jeszcze na parking. Pchnęłam drzwi i znowu kogoś nimi uderzyłam.
-Jaja sobie robisz? - usłyszałam jęk po drugiej stronie. Wyjrzałam zza metalowych drzwi i spojrzałam na chłopaka, który trzymał dłoń przyłożoną do czoła. - Znowu ty? Serio, przestań to robić! - powiedział błagalnym tonem.
-Na górze to też ciebie? - zapytał
-Tak. Teraz poprawiłaś. - mruknął, pocierając dłonią bolące miejsce.
-Powinieneś przyłożyć do tego coś zimnego, bo będziesz miał guza. - poradziłam, rozglądając się po parkingu.
-Co ty nie powiesz?
-Oj no przepraszam! Zgubiłam psa, na dodatek nie swojego i zginę...
-Wielki, jasny, krótka sierść...
-Tak! Widziałeś ją?!
-Jest na górze z moimi...
-No to na co czekamy?! - przerwałam mu i łapiąc za nadgarstek zaciągnęłam go windy. - Które piętro?
-Siódme. - odpowiedział, przykładając czoło do zimnej ściany windy. Zaraz! Ja mieszkam na siódmym!
-Jesteś Max albo Tom? - zapytałam.
-Max, bo co?
-Jessica, sąsiadka. - machnęłam mu.
-Oh, ta, która opieprzyła chłopaków? - pokiwałam głową w odpowiedzi. - Mówiłem im, że przeprowadzka o szóstej rano to debilny pomysł, ale się uparli.
-Zabawne... Nathan powiedział to samo. - zaśmiałam się.
Kiedy drzwi windy się otwierały, Max odsunął się od nich na bezpieczną odległość twierdząc, że być może i nimi byłabym w stanie go uderzyć. Ha-ha-ha. Przezabawne. Weszłam na korytarz i poszłam z Maxem do mieszkania na końcu, z numerem 29. Kiedy tylko się tam pojawiłam, usłyszałam znajome szczekanie i po chwili suczka była już przy mnie.
-Lu, ja cię na kiełbasę przerobię! Wiesz, jak mnie wystraszyłaś?! - zapytałam psa, kucając przy nim i przytulając mocno. - Dzięki, chłopaki.
-Nie ma sprawy. - odpowiedział Nathan.
-W sumie, to było zabawnie. - dodał Siva, chichocząc i spoglądając na pomieszczenie obok, gdzie według moich obliczeń powinna być kuchnia, lub salon, ewentualnie jadalnia.
-Tom? Czemu siedzisz na stole? - usłyszeliśmy z głębi mieszkania głos Maxa, a Jay, Nath i Siva wybuchli śmiechem.
-Pomyślałem sobie, że fajnie może być, posiedzieć tak sobie na stole, bo może stąd nie padnę ofiarą tego psiska! - krzyknął, jak mniemam, Tom. Że o Lucy on mówi? Co ona mu takiego zrobiła? Na wszelki wypadek podpięłam ja pod smycz.
-To pies sąsiadki. Która tak przy okazji stoi przy drzwiach. Może byś się poszedł przywitać, buraku? - powiedział Max i wyjrzał z kuchni z paczką mrożonek przyłożoną do czoła. - Droga wolna, pies na smyczy. - dodał i podszedł do nas, a zaraz za nim z kuchni wyłonił się jego kolega. Stanął jednak w bezpiecznej odległości ode mnie i psa. Teraz już zrozumiałam dlaczego. Lucy zaczęła warczeć i łypać na chłopaka.
-Nie powinieneś palić. - zwróciłam się do niego.
-Co? Skąd ty... - wyjąkał zaskoczony.
-Nie lubi palaczy. - przerwałam, wskazując na psa. - Sama musiałam przez nią odstawić fajki. Tak w ogóle, jestem Jessica. A to Lucyfer. - przedstawiłam siebie i czworonoga.
-No imię dla psa trafione w punkt. - zaśmiał się ponuro brunet. - Jestem Tom. - uścisnął mi dłoń. Nagle moją uwagę przykuła wystający z jednego z kartonów proporczyk.
-Manchester United?! Serio? - jęknęłam spoglądając po nich, szukając wzrokiem właściciela. Nathan uśmiechnął się dumnie. - O skaranie boskie... - jęknęłam.
-Kibicujesz? - zdziwił się Max.
-Na pewno nie United. - prychnęłam.
-City? - zapytał z nadzieją w głosie, a ja wybuchłam śmiechem.
-Prędzej zjem sushi. - odpowiedziałam.
-Więc komu?
Rozpięłam bluzę, pod którą miałam koszulkę Arsenalu Londyn, która służyła mi za piżamę.
-Dobra, miło było, a teraz idę na wielką kawę, bo zapewne w dzień sobie drzemki nie urządzę. - zapięłam bluzę.
-Pierwszy dzień przeprowadzki. - wyszczerzył się Jay. No pięknie. Wykończy mnie banda hałasujących kretynów i ten skamlący pies. Jeszcze niech się okaże, że to jacyś muzycy, to sobie strzelę w łeb. Wzniosłam błagalnie oczy ku niebu. Za co, ja się pytam, za jakie grzechy?! Odwróciłam się na pięcie i opuściłam ich mieszkanie.
-Do zobaczenia, sąsiadko. - usłyszałam za sobą.


Początek znajomości zapowiadał się wręcz cudownie. Opieprzyłam ich, dwa razy znokautowałam jednego z nich drzwiami (było mi go mniej szkoda, kiedy dowiedziałam się, że kibicuje Manchesterowi City), a jakby tego było mało, któregoś dnia widziałam jak wnoszą do mieszkania gitary. Niech mi ktoś da pistolet, proszę! Jakby tego wszystkiego było mało, pierwszego dnia po powrocie Julii z Francji, kiedy zabrała ode mnie Lucy i w końcu szykowała mi się spokojna, przespana noc, tamci urządzili sobie parapetówkę i znowu nie mogłam spać do późna, przez głośną muzykę i rozmowy dochodzące z ich mieszkań. Do tej pory miałam ciszę i spokój przez trzy lata, a teraz wprowadza mi się tu banda dzikusów i rujnuje mi to wszystko. Tak, jak hałaśliwie wpadli do mojego życia, tak samo w nim tkwili i nie zamierzali z niego wychodzić, a po kilku tygodniach stwierdziłam, że wcale nie mam ochoty ich z niego wyrzucać.


***


No i jest prolog. Mam nadzieję, że się podoba :).

10 komentarzy:

  1. Fajnie się zaczyna
    czekam na nexta :*

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo fajnie się zaczyna :)
    jestem ciekawa, co będzie dalej :D
    a to mój blog z opowiadaniem o TW:
    http://storyofthewanted.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. kolejne zajebiste opowiadanie ;D
    już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Super! Czekam na następne części:) Gratuluje talentu i pomysłu. Fajnie się zaczyna :D Dużo weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajnie się zapowiada :P
    Czekam na cd!
    :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawy początek

    zapraszam do mnie
    http://icantbelieveihadtosee.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy nowy rozdział ?! Nie mogę się już doczekać :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Prolog jest super !! Już nie mogę się doczekać dalszego ciągu opowiadania ;))

    OdpowiedzUsuń
  9. super. zapraszam do siebie http://thewantedpolishstory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń