wtorek, 28 lutego 2012

1.


Home sweet home. W końcu, po miesiącu spędzonym u rodziców w Hiszpanii i tygodniu na pokazach mody w Paryżu, wróciłam do mojego cudownego, londyńskiego mieszkania. Nie jestem profesjonalną modelką, ale mama jest projektantką i poprosiła mnie o zaprezentowanie kilku kreacji. No jak tu się nie zgodzić? A jak już przy okazji tam byłam, załatwiła mi wyjścia na wybieg u dwóch znajomych projektantów. Nienawidziłam tego. Nie cierpiałam, że rodzice załatwiali cokolwiek za mnie. Matka projektantka mody, ojciec architekt. Pieniędzy w bród, więc trzeba rozpieszczać dzieci. Od zawsze tak było. Najlepsze, prywatne szkoły, najlepsze ciuchy, najlepsze wszystko. Dlatego, kiedy tylko skończyłam osiemnaście lat, oznajmiłam im, że wracam z Hiszpanii, gdzie mieszkaliśmy, do Anglii. Zgodzili się tylko pod warunkiem, że to oni kupią mi mieszkanie i będą je opłacać. Poprosiłam ich, żeby chociaż było to jakieś normalne mieszkanie, a nie willa z basenem i oczywiście dostałam mieszkanie w jednym z  londyńskich apartamentowców, który tak się składało, zaprojektował mój ojciec. No ale spełnili moją prośbę: willa z basenem, to nie jest.

Zmęczona rzuciłam torby w przedpokoju i poszłam się wykąpać. Po krótkiej drzemce w wannie doprowadziłam się do porządku i mimo, że był już wieczór, a ja byłam strasznie zmęczona, wyszłam z mieszkania, by udać się do chłopaków naprzeciwko. Strasznie się za nimi stęskniłam. Zapukałam do Maxa, Toma i Jaya, ale najwyraźniej nikogo nie było. Poszłam więc do mieszkania na końcu korytarza i ponownie uderzyłam lekko pięścią w drzwi. Hałasy po drugiej stronie wyraźnie wskazywały na to, że ktoś tam jest, ale najwyraźniej nie słyszał mojego pukania. Postanowiłam więc wejść bez pukania.
-WHAT’S UP, BITCHES?! - krzyknęłam, wpadając do mieszkania. Z salonu wyjrzał Siva.
-Chels! - krzyknął zaskoczony i podbiegł do mnie, by mnie wyściskać.
-Cześć, wielkoludzie. - zaśmiałam się. Po chwili na korytarzu pojawili się także Max, Jay, Julia i Emma. W mieszkaniu zrobiło się głośno od naszych rozmów i śmiechów. Wszyscy mnie wyściskali, wytarmosili i wycałowali.
-Nie wiedziałam, że aż tak tęskniliście. - spojrzałam po nich z uśmiechem na twarzy. To było naprawdę miłe wiedzieć, że ma się do kogo wrócić.
-E tam...
-Przesadzasz.
Tak, tak. Teraz się wykręcajcie, ale ja swoje wiem.
-Czemu nic nie mówiłaś, że wracasz? Odebralibyśmy cię z lotniska. - odezwał się Max.
-Właśnie dlatego nic nie mówiłam. - odpowiedziałam. Śmiejąc się, weszliśmy do salonu. Z drugiej strony do pomieszczenia wszedł też Nathan. Z nim również się przywitałam i już miałam usiąść, kiedy z łazienki wypadł Tom i ślizgając się na podłodze podjechał pode mnie. Wziął jednak za duży rozbieg, nie wyhamował i wpadając we mnie, przewrócił nas oboje na kanapę obok Maxa. Wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
-Tak miało być! To było zaplanowane! - zapewniał nas Parker. Ta, jasne...
-Zaplanowałeś próbę uduszenia mnie swoim cielskiem? - zaśmiałam się spod niego.
-To część mojego innego planu. - wyszczerzył się. - I wcale nie mam cielska! - dodał oburzony. - Mam zgrabne ciałko.
-Skoro tak twierdzisz... - mruknęłam. Obrażony chłopak zszedł ze mnie i usiadł obok, krzyżując ręce na piersiach. - No przecież dobrze wiesz, że żartowałam, Tommy. - zaśmiałam się, siadając obok niego, przyciągnęłam go do siebie i przytuliłam.
-No to opowiadaj, jak tam w wielkim świecie! - Emma była rządna informacji.
-Wiesz... Ciuchy, mnóstwo ciuchów, modelek, modeli, projektantów i mało jedzenia.
-Oglądałyśmy fragment jednego z pokazów. Ten z sukniami ślubnymi. Twoja była GENIALNA. - powiedziała Jules.
-A ty wyglądałaś w niej fantastycznie. - dodała Em.
-To fakt. - przytaknęli chłopcy.
-Ale i tak pokaz bielizny był lepszy.-wyszczerzył się Max.
-Muszę, przyznać, że zacząłem zazdrościć twojemu przyszłemu mężowi. - stwierdził Tom.
-Zawsze to możesz być ty. - wypalił Nath. Tom zamyślił się chwilowo.
-Właściwie, to masz rację. - pokiwał głową i spojrzał na mnie i objął mnie ramieniem. - Wyjdziesz za mnie? - zapytał, a w pomieszczeniu rozległy się śmiechy naszych przyjaciół.
-Oczywiście. - powiedziałam patrząc na niego. - Jeśli przed trzydziestką nie znajdę nikogo normalnego. - dodałam, wywołując jeszcze głośniejszy śmiech w salonie.
-Ał, to bolało. - jęknął, chwytając się za serce.
-Aww, Tommy, skarbie, naprawdę łudziłeś się, że jesteś normalny? - spojrzałam na niego ze współczuciem.
-Tak! Żebyś wiedziała! Znowu zniszczyłaś część mojego świata! Zupełnie tak, jak wtedy, gdy powiedziałaś, że Mikołaj nie istnieje!
-Och! Skoro już o Mikołaju mowa, to mam dla was prezent, dziewczyny! - zawołałam, oznajmiłam przyjaciołom, że za chwilę wrócę i pobiegłam do swojego mieszkania, by pięć minut później wyjść z niego z dwoma pudełkami. Weszłam do mieszkania chłopaków nie pukając uprzednio. Otworzyłam drzwi, a chwilę później usłyszałam jakiś huk i jęk bólu.
-Max, przepraszam! - powiedziałam od razu.
-Nie ma za co! - odezwał się z salonu. A to ci nowość. Znokautowałam drzwiami kogoś innego. Wyjrzałam zza drzwi i zobaczyłam tam Toma, który trzymał się za nos.
-Dzięki, Jess. - mruknął. Czemu ja ciągle uderzam kogoś drzwiami?! Odstawiłam pudła pod ścianę, zamknęłam drzwi i podeszłam do przyjaciela.
-Przepraszam, Tom. Bardzo źle? - zapytałam podchodząc do niego. Złapałam go za nadgarstki i odsunęłam dłonie od twarzy. Szybko jednak przyłożyłam je z powrotem do twarzy chłopaka. - Okej, trzymaj to tak! - zarządziłam, kiedy zobaczyłam, że z nosa cieknie mu krew. Wzięłam go pod łokieć i zaprowadziłam do kuchni.
-Co tu się dzieje? - do pomieszczenia zajrzał Nathan.
-Podstaw mu krzesło. - rozkazałam, wyciągając z szafki papierowe ręczniki. Zdezorientowany Nath wykonał moje polecenie. - Tom, siądź i pochyl głowę trochę do przodu. - urwałam spory kawałek ręcznika i podsunęłam pod nos chłopaka. - Trzymaj to tak. I oddychaj przez usta.
-Jakbym mógł jakkolwiek inaczej...
-Łał, ty go tak urządziłaś? - zapytał.
-Tak, drzwiami. Przynieś mi ręcznik. I namocz go w zimnej wodzie.
-HAHAHAHAAA! Nie wierzę! - ryknął Sykes.
-Nath!
-No dobra, już idę. - powiedział, podnosząc ręce w geście obronnym i wyszedł z kuchni, wrzeszcząc na pół mieszkania, że pobiłam Toma i śmiejąc się jak idiota. Chwilę później do kuchni zleciała się pozostała piątka.
-Cieszę się, że tym razem to nie byłem ja. - powiedział Max przez śmiech.
-Jak ci zaraz zajebię, to będziesz żałował, że to nie drzwiami oberwałeś. - warknął poszkodowany. Nathan akurat przyniósł mokry ręcznik, więc odebrałam go i położyłam na kark Toma. Mogłam go ostrzec, bo kiedy zimny i mokry materiał dotknął jego skóry, niemal spadł z krzesła.
-Oszalałaś? - krzyknął. - Najpierw mi nos drzwiami łamiesz, a teraz chcesz, żebym spadł z krzesła i się cały połamał?
-To na ochłodę nerwów. I zmniejszenie krwotoku.
-Ale wiesz, co robisz? - zapytał z nutką powątpienia Jay.
-Och, no przecież nie umrze. - wywróciłam oczami.
-Chels!
-Nie panikuj, Parker! To tylko krwotok z nosa, nie ucięło ci ręki. Nie gadaj tylko uciskaj nos.
Chłopak mruknął coś jeszcze pod nosem, ale zamknął się, kiedy mocniej przycisnęłam ręcznik do jego karku, przez co kilka zimnych kropel wyciekło z materiału i spłynęło po jego ciele. Kilka minut później stwierdziłam, że krwotok ustąpił, więc całe towarzystwo wróciło do salonu, a ja uprzątnęłam kuchnię, a potem w łazience pomogłam Tomowi doprowadzić się do porządku.
-Och, świetnie, ujebałem sobie koszulkę. - jęknął, kiedy zauważył czerwone plany ma t-shircie.
-Zdejmuj. - poleciłam.
-Mam zamknąć drzwi? - uśmiechnął się głupio, poruszając brwiami w charakterystyczny sposób.
-Pomarzyć możesz. Daj koszulkę i przynieś mi trochę soli. Migiem.
Jak powiedziałam, tak zrobił. Podczas kiedy ja zapierałam jego t-shirt, on stał za mną  i patrzył mi na ręce.
-Musisz mi tak patrzeć na ręce? - zapytałam, nie przerywając czynności.
-Muszę. A co, rozpraszam cię?
-Nie, nie lubię, jak ktoś mnie tak sprawdza. Poza tym, dyszysz mi w kark!
-Nie sprawdzam cię! Przyglądam się tylko, żeby wiedzieć, co mam robić następnym razem. - powiedział i oparł brodę na moim ramieniu.
-Nie krępuj się. - mruknęłam.
-E, nie wygodnie. Za niska jesteś. - zaśmiał się.
-Spieprzaj! - warknęłam i chlapnęłam go lecącą z kranu zimną wodą.
-AAAAAA! - wrzasnął jak baba, na co ja się roześmiałam. Spojrzał na mnie wzrokiem żądnym zemsty. Nim zdążyłam pomyśleć, obezwładnił mnie, zaciągnął pod prysznic i odkręcił wodę, starając się operować słuchawką prysznica tak, by jak najmniej oblać siebie, a jak najbardziej mnie. Zaczęłam piszczeć na całe gardło i wyrywać się. Na nic się to zdało. Po chwili byłam już cała mokra. Jakimś cudem udało mi się wytrącić Parkerowi słuchawkę z dłoni i kiedy upadła na podłogę skierować strumień wody na jego nogi. Odkopnął ją, a kiedy schylił się by ją wziąć, przewróciłam go i za kabel podniosłam słuchawkę prysznicową, celując prosto w Toma. Teraz on także był mokry od góry do dołu. Cały czas krzyczeliśmy i śmialiśmy się jak dzieciaki.
-Rozejm, rozejm! - zawołał w końcu Tom. Zakręciłam wodę.
-Nie podpuszczasz mnie? - upewniłam się, dłoń nadal trzymając na kurku, gotowa w każdym momencie rozpocząć atak.
-Nie. Rozejm na serio. - podniósł ręce do góry. Wyciągnęłam do niego rękę i pomogłam wstać, a potem chciałam odwiesić „broń”, kiedy poczułam, że po raz kolejny próbuje mnie obezwładnić. Tym razem zareagowałam szybciej i chciałam się obronić, przez co straciliśmy równowagę i runęliśmy na podłogę łazienki. Na szczęście miałam miękkie lądowanie na Tomie.
-Widzisz? Tak się kończy zadzieranie z Barnesówną. - powiedziałam odchylając się nieco, żeby zobaczyć jego twarz. Być może powinnam odchylić się jeszcze bardziej, bo teraz nasze twarze były trochę za blisko.
-Tak, widzę. - odpowiedział Tom, przyglądając mi się. Sytuacja była dosyć... niezręczna.
-Kończy się zachlapaniem mi całej łazienki!
Spojrzeliśmy w bok i w drzwiach pomieszczenia zauważyliśmy resztę The Wanted, Julię i Em. Sykesówna jak zwykle umiała rozładować sytuację.
-Sorry, Em. To ona zaczęła. - wyszczerzył się Tom.
-Ja?! To ty zaciągnąłeś mnie pod prysznic!
-Ale to ty pierwsza ochlapałaś mnie wodą!
-Och, spieprzaj! - warknęłam i zczołgałam się z niego. Chciałam wyjść z łazienki, ale Emma zdecydowanie mi zabroniła.
-Wy dwoje nie ruszycie się stąd, dopóki się nie osuszycie, żeby nie robić w mieszkaniu mokrych plam, które to ja będę musiała potem posprzątać!
-Ale Em...
-Nie! Schnij! - przerwała mi, po czym zatrzasnęła drzwi do łazienki. Spojrzałam zdezorientowana na Toma, który nadal leżąc na podłodze, podpierał się na łokciach. Wzruszył ramionami z równie mądrą miną co moja. Pomyślałam szybko i znalazłam wyjście z tej sytuacji.
-Nie wiem ja ty, ale ja nie zamierzam tu tkwić. - powiedziałam i zaczęłam ściągać z siebie mokre ubrania.
-Powinienem odwrócić wzrok? - zapytał z uśmiechem na twarzy.
-Skarbie, chodziłam po wybiegu w bardziej kusej bieliźnie niż ta, którą mam na sobie.
-Skoro nie chcesz. - wyszczerzył się.
-Nie powiedziałam... Nie ważne. - przerwałam, bo to za pewne sprowokowałoby kolejną bezsensowną sprzeczkę. Wyjęłam z szafki czysty ręcznik i wytarłam się. - Emma! - zastukałam w drzwi łazienki. - EMMA!
-Co jest?
-Jestem suchutka. Wypuść mnie.
Kątem oka zauważyłam, że Tom poszedł w moje ślady. Po dłuższym momencie drzwi się otworzyły.
-Wow. - Siva zmierzył mnie od góry do dołu.
-Seev, przestań, masz dziewczynę! - napomniałam go.
-To nie zmienia faktu, że to imponujący widok. - powiedział, wskazując na moją sylwetkę. Wywróciłam oczami i wyminęłam go, kierując się w stronę wyjścia.
-Gdzie ty idziesz, i czemu do cholery nie masz na sobie ubrania? - Emma akurat wychodziła z kuchni. - I czemu Parker też wychodzi z łazienki bez ubrania?! - krzyknęła.
-Jeezu... Emma! O czym ty myślisz?
-Kiedy zamknęłaś  drzwi, mieliśmy mały epizod pod prysznicem. - podszedł do nas Tom i objął mnie ramieniem.
-Ta, chciałbyś! - prychnęłam, strącając z siebie jego rękę. - Zdjęłam ciuchy, żeby się wysuszyć i móc pójść do domu się przebrać.
-Chcesz tak iść do siebie?! - krzyknęła panna Sykes.
-Jakby ktoś miał mnie zobaczyć. - wywróciłam oczami. - Jedyni mieszkańcy tego piętra są w tym mieszkaniu.
-Ta, a ochroniarz pilnujący monitoringu dostanie orgazmu i zawału jednocześnie. - prychnęła. Chodź, przebierzesz się w coś mojego. - powiedziała i pociągnęła mnie za rękę do swojego pokoju. Żeby znaleźć się w jej królestwie trzeba przejść przez salon, gdzie siedziało całe towarzystwo.
-No, Chelsea, czy ty wstydu nie masz? - jęknęła Julia, kiedy mnie zobaczyła.
-Cicho, nikomu innemu to nie przeszkadza. - uciszył ją Max.
-Nathan, nie patrz, jesteś za młody. - nakazała mu Emma, wywołując śmiech pozostałych.
-Bujaj się. - burknął.
Kiedy w końcu się ubrałam i dołączyłam do reszty, dałam dziewczynom prezenty, którymi były dwie z sukienek mojej mamy. Dziewczyny były wręcz zachwycone.
-A co masz dla nas? - zapytał Jay.
-To były pokazy mody damskiej. Miałam wam też przywieźć jakieś kiecki? - zaśmiałam się.
-No kiecki to może nie, ale jakąś modelką byśmy nie pogardzili. - wyszczerzył się Max.

wtorek, 7 lutego 2012

Prolog.

-Jules, wisisz mi wielką przysługę za pilnowanie tego Lucyfera! - mruknęłam do siebie, chodząc po swoim apartamencie i sprzątając to, co narozrabiał pies przyjaciółki w szale po kąpieli. - Mam nadzieję, że przywieziesz mi coś zajebistego z Francji w nagrodę. LUCY, ZŁAŹ Z POŚCIELI!
No cudownie. Zamoczyła mi kołdrę. Tak, ona. Miał być on-Lucyfer, ale okazało się, że jednak suczka, więc została Lucy. Wielkie, sięgające mi niemal do pasa bydle. W sumie przy moim metrze i nieco ponad pół to nic trudnego... Ale to nie zmienia faktu, że ta wielka bestia od tygodnia demolowała mi mieszkanie, ponieważ Julii zachciało się jechać ze swoim Romeo do Paryża. Ja naiwna zgodziłam się zaopiekować jej psem. Oczywiście przyjaciółka nie raz mi na niego narzekała, ale zawsze sądziłam, że wyolbrzymia, bo przecież zawsze kiedy u niej byłam Lucy była taka grzeczna i kochana. Jednak nie wyolbrzymiała. Broiła, bałaganiła i psuła co tylko znalazło się w jej zasięgu. Owszem, to młody pies, ledwie półtora roku, ale żeby takie rzeczy wyrabiać?! Do tego po nocach strasznie skomlała i wyła, tęskniąc za swoją panią, przez co ja nie mogłam spać. Dzięki Bogu pozostałe dwa mieszkania na tym piętrze były puste, więc nie miałam na głowie wkurzonych sąsiadów. 
Wytarłam ostatnie ślady mokrych łap z podłogi i nakazując psu położyć się na ręczniku obok grzejnika poszłam odebrać telefon. O, o wilku mowa!
-Cześć, Jess! Jak moja piękność się ma?
-Hej. Zakładam, że pytasz o Lucyfera, nie o mnie. - powitałam ją sceptycznym głosem, zasiadając  na salonowej kanapie.
-No... tak jakby. - odpowiedziała nieco zmieszana.
-Ma się dobrze. Wykąpałam ją tak, jak prosiłaś. Zachlapała mi pół łazienki i narobiła śladów w całym mieszaniu, kiedy na pełnym gazie biegała po całym mieszkaniu, obijając się o szafki, zwalając z nich różne rzeczy.
Dziewczyna zaśmiała się.
-Dzięki i przepraszam. Ale teraz przynajmniej będziesz miała spokojną noc. Po myciu zawsze pada jak martwa.
-Obyś miała rację. Kiedy wracasz?
-Nadal za tydzień.
-Ech, myślałam, że coś się zmieniło. - jęknęłam rozczarowana, ponownie wywołując u przyjaciółki śmiech. - Trudno, czeka mnie drugi tydzień niewychodzenia z domu.
-Jakbyś gdziekolwiek wychodziła. - prychnęła brunetka.
-Miałam w planach zakupy!
-Beze mnie?
-Ty szalejesz w Paryżu!
-Ha! Chyba w łóżku. - zaśmiała się, a ja wywróciłam oczami.
-No tak, mogłam się tego spodziewać. - westchnęłam. Z pokoju doszedł mnie niepokojący dźwięk. - Sorry, muszę kończyć. Lucy chyba własnie rozprawia się z moją poduszką. - rzuciłam i rozłączyłam się.

Tak! W końcu! Po tygodniu noc bez skamlenia! Lucy padła pięć minut po tym, jak wróciłyśmy z wieczornego spaceru. Jeśli dobrze pójdzie, teraz obudzi się dopiero koło ósmej. Czyli jeśli zasnę za kwadrans, będę miała dziewięć godzin snu! Szybko wykonałam co wieczorne czynności i rzuciłam się na łóżko. Jak miło i przyjemnie zasnąć w ciszy...

Obudziło mnie szczekanie Lucy i jakieś hałasy na korytarzu.
-Ała!
-Uważaj z tym!
-No nie rzucaj we mnie!
Co to do cholery ma być?! Spojrzałam na zegarek. Szósta trzydzieści. Kto, do kurwy nędzy, wrzeszczy i śmieje mi się pod drzwiami o szóstej trzydzieści! I to wtedy, kiedy po raz pierwszy od tygodnia miałam szansę się wyspać?! Wzięłam głęboki oddech, krzyknęłam na psa, by się zamknął i spróbowałam zasnąć jeszcze raz.
ŁUP.
-AHAHAHAHA!
I ponowne szczekanie Lucyfera. No tego już za wiele! Wsunęłam stopy w kapcie, złapałam z fotela bluzę i wyszłam na korytarz. Pod drzwiami mieszkania na końcu korytarza stało trzech  chłopaków. Ruszyłam w ich stronę. Jeden z nich mnie zauważył i szturchnął pozostałych.
-Chłopaki, chyba kogoś wkurzyliśmy. - mruknął najniższy z nich. Jego koledzy się odwrócili i spojrzeli na mnie.
-Wygląda na miłą. - stwierdził wysoki, z ciemną karnacją.
-Czy was całkiem pojebało, do chuja pana?! - wrzasnęłam, kiedy stanęłam obok nich. Mój spokój ulotnił się gdzieś po drodze.
-No to tyle po miłej sąsiadce. - mruknął trzeci, z kręconymi włosami, pocierając kark.
-Serio? Co cię skłoniło do takiej refleksji? To, że jestem wkurwiona, bo jacyś trzej kretyni hałasują mi  w środku nocy pod drzwiami?!
-Mówiłem, że przeprowadzanie się o szóstej rano, to nie jest dobry pomysł. Ale nie, wy się wszyscy uparliście... - odezwał się ponownie najniższy.
-Zamknij się, Nath!
-Zaraz... Przeprowadzka? - dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów.
-Tak. Jestem Siva, - powiedział ten ciemny - a to Jay i Nathan. - wskazał najpierw na tego z loczkami, a potem na najniższego z nich. - Ja, Nath i jego siostra będziemy mieszkać tu, a Jay razem z Tomem i Maxem, którzy za chwilę powinni przyjść, naprzeciw ciebie.
Zajebiście.
-W pytę. - skomentowałam, odwróciłam się na pięcie i wróciłam do swojego mieszkania.
Nie ma mowy, żebym zasnęła. Skoro i ja i Lucy już nie śpimy, postanowiłam wyprowadzić ją na spacer.
-Lucy! Idziemy na dwór! - zawołałam, szukając w szafie jeansów i jakiejś koszulki. - Lucy? - zawołałam ponownie, ponieważ zdziwiła mnie cisza panująca w domu. Wzięłam do ręki smycz i potrząsnęłam ją. Zawsze jakoś reagowała na ten dźwięk. - Lucy! - zawołałam spanikowana, zaglądając do salonu, łazienki, kuchni i pozostałych pomieszczeń w domu. I wtedy do mnie dotarło! Kiedy wychodziłam na korytarz, zostawiłam otwarte drzwi do mieszkania!
-Kurwa! - wrzasnęłam, włożyłam na nogi trampki i łapiąc smycz, wypadłam z mieszkania jak burza, uderzając kogoś drzwiami. - Przepraszam! - krzyknęłam przez ramię, nawet nie spoglądając na poszkodowanego i pobiegłam schodami w dół, zatrzymując się na każdym piętrze. Nigdzie jej nie było. W portierni dowiedziałam się, że nikt jej nie widział. Nie mogła wyjść z budynku niezauważona. Pobiegłam więc na samą górę, tak samo sprawdzając każde z pięter. Nic. Zbiegłam schodami przeciwpożarowymi na sam dół, a potem postanowiłam pójść jeszcze na parking. Pchnęłam drzwi i znowu kogoś nimi uderzyłam.
-Jaja sobie robisz? - usłyszałam jęk po drugiej stronie. Wyjrzałam zza metalowych drzwi i spojrzałam na chłopaka, który trzymał dłoń przyłożoną do czoła. - Znowu ty? Serio, przestań to robić! - powiedział błagalnym tonem.
-Na górze to też ciebie? - zapytał
-Tak. Teraz poprawiłaś. - mruknął, pocierając dłonią bolące miejsce.
-Powinieneś przyłożyć do tego coś zimnego, bo będziesz miał guza. - poradziłam, rozglądając się po parkingu.
-Co ty nie powiesz?
-Oj no przepraszam! Zgubiłam psa, na dodatek nie swojego i zginę...
-Wielki, jasny, krótka sierść...
-Tak! Widziałeś ją?!
-Jest na górze z moimi...
-No to na co czekamy?! - przerwałam mu i łapiąc za nadgarstek zaciągnęłam go windy. - Które piętro?
-Siódme. - odpowiedział, przykładając czoło do zimnej ściany windy. Zaraz! Ja mieszkam na siódmym!
-Jesteś Max albo Tom? - zapytałam.
-Max, bo co?
-Jessica, sąsiadka. - machnęłam mu.
-Oh, ta, która opieprzyła chłopaków? - pokiwałam głową w odpowiedzi. - Mówiłem im, że przeprowadzka o szóstej rano to debilny pomysł, ale się uparli.
-Zabawne... Nathan powiedział to samo. - zaśmiałam się.
Kiedy drzwi windy się otwierały, Max odsunął się od nich na bezpieczną odległość twierdząc, że być może i nimi byłabym w stanie go uderzyć. Ha-ha-ha. Przezabawne. Weszłam na korytarz i poszłam z Maxem do mieszkania na końcu, z numerem 29. Kiedy tylko się tam pojawiłam, usłyszałam znajome szczekanie i po chwili suczka była już przy mnie.
-Lu, ja cię na kiełbasę przerobię! Wiesz, jak mnie wystraszyłaś?! - zapytałam psa, kucając przy nim i przytulając mocno. - Dzięki, chłopaki.
-Nie ma sprawy. - odpowiedział Nathan.
-W sumie, to było zabawnie. - dodał Siva, chichocząc i spoglądając na pomieszczenie obok, gdzie według moich obliczeń powinna być kuchnia, lub salon, ewentualnie jadalnia.
-Tom? Czemu siedzisz na stole? - usłyszeliśmy z głębi mieszkania głos Maxa, a Jay, Nath i Siva wybuchli śmiechem.
-Pomyślałem sobie, że fajnie może być, posiedzieć tak sobie na stole, bo może stąd nie padnę ofiarą tego psiska! - krzyknął, jak mniemam, Tom. Że o Lucy on mówi? Co ona mu takiego zrobiła? Na wszelki wypadek podpięłam ja pod smycz.
-To pies sąsiadki. Która tak przy okazji stoi przy drzwiach. Może byś się poszedł przywitać, buraku? - powiedział Max i wyjrzał z kuchni z paczką mrożonek przyłożoną do czoła. - Droga wolna, pies na smyczy. - dodał i podszedł do nas, a zaraz za nim z kuchni wyłonił się jego kolega. Stanął jednak w bezpiecznej odległości ode mnie i psa. Teraz już zrozumiałam dlaczego. Lucy zaczęła warczeć i łypać na chłopaka.
-Nie powinieneś palić. - zwróciłam się do niego.
-Co? Skąd ty... - wyjąkał zaskoczony.
-Nie lubi palaczy. - przerwałam, wskazując na psa. - Sama musiałam przez nią odstawić fajki. Tak w ogóle, jestem Jessica. A to Lucyfer. - przedstawiłam siebie i czworonoga.
-No imię dla psa trafione w punkt. - zaśmiał się ponuro brunet. - Jestem Tom. - uścisnął mi dłoń. Nagle moją uwagę przykuła wystający z jednego z kartonów proporczyk.
-Manchester United?! Serio? - jęknęłam spoglądając po nich, szukając wzrokiem właściciela. Nathan uśmiechnął się dumnie. - O skaranie boskie... - jęknęłam.
-Kibicujesz? - zdziwił się Max.
-Na pewno nie United. - prychnęłam.
-City? - zapytał z nadzieją w głosie, a ja wybuchłam śmiechem.
-Prędzej zjem sushi. - odpowiedziałam.
-Więc komu?
Rozpięłam bluzę, pod którą miałam koszulkę Arsenalu Londyn, która służyła mi za piżamę.
-Dobra, miło było, a teraz idę na wielką kawę, bo zapewne w dzień sobie drzemki nie urządzę. - zapięłam bluzę.
-Pierwszy dzień przeprowadzki. - wyszczerzył się Jay. No pięknie. Wykończy mnie banda hałasujących kretynów i ten skamlący pies. Jeszcze niech się okaże, że to jacyś muzycy, to sobie strzelę w łeb. Wzniosłam błagalnie oczy ku niebu. Za co, ja się pytam, za jakie grzechy?! Odwróciłam się na pięcie i opuściłam ich mieszkanie.
-Do zobaczenia, sąsiadko. - usłyszałam za sobą.


Początek znajomości zapowiadał się wręcz cudownie. Opieprzyłam ich, dwa razy znokautowałam jednego z nich drzwiami (było mi go mniej szkoda, kiedy dowiedziałam się, że kibicuje Manchesterowi City), a jakby tego było mało, któregoś dnia widziałam jak wnoszą do mieszkania gitary. Niech mi ktoś da pistolet, proszę! Jakby tego wszystkiego było mało, pierwszego dnia po powrocie Julii z Francji, kiedy zabrała ode mnie Lucy i w końcu szykowała mi się spokojna, przespana noc, tamci urządzili sobie parapetówkę i znowu nie mogłam spać do późna, przez głośną muzykę i rozmowy dochodzące z ich mieszkań. Do tej pory miałam ciszę i spokój przez trzy lata, a teraz wprowadza mi się tu banda dzikusów i rujnuje mi to wszystko. Tak, jak hałaśliwie wpadli do mojego życia, tak samo w nim tkwili i nie zamierzali z niego wychodzić, a po kilku tygodniach stwierdziłam, że wcale nie mam ochoty ich z niego wyrzucać.


***


No i jest prolog. Mam nadzieję, że się podoba :).

poniedziałek, 6 lutego 2012

:)

Hej :). Wita Was Kalina. W tym miejscu będę publikować moje opowiadanie z udziałem The Wanted. Jest to mój pierwszy blog na blogspot i dopiero ogarniam jak to działa, więc proszę o wyrozumiałość :). Do napisania!